wtorek, 20 października 2015

Weź idź się sam zmotywuj

Nic tak nie wkurza jak „dobra” gadka motywacyjna. Nie miałeś tak nigdy? Już masz na coś ochotę, już chcesz to coś zrobić, właśnie się za to zabierasz, aż tu nagle zjawia się ON – MOTYWATOR, koszmar introwertyka (i chyba nie tylko)… Nagle cały zapał ulatuje, a na jego miejsce pojawia się niechęć, najpierw do wspomnianego wyżej motywatora (połączona zwykle z ogromnym WTF?!), a później do tego co już tak bardzo chciałeś zacząć robić. Przynajmniej u mnie tak to działa. Niestety wiąże się z odkładaniem wszystkiego na wieczne niezrobienie.

Zastanawiam się czasem skąd się to ludziom w ogóle bierze. Co sobie myśli taki człowiek, który właśnie przekonuje mnie do spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi, do przeczytania tej super-najlepszej-jedynej-słusznej książki o gościu, którego nazwiska nie jestem w stanie zapamiętać, co myśli człowiek, który zachęca mnie do „zrobienia wreszcie czegoś dla siebie” etc.

Nie mówię tu o zwykłym poleceniu książki czy filmu, o zaproponowaniu spotkania i przypomnieniu o nim na kilka dni przed. Te zachowania są jak najbardziej w porządku i nie mam z nimi żadnego problemu. Ale wyobraź sobie człowieka, który podczas dwóch czy trzech godzin w knajpie ze znajomymi, jest w stanie 50 razy polecić ci jakiś portal internetowy. To już zakrawa na obsesję albo przynajmniej problem ze sobą. I może nawet mnie zainteresował tematyką tej strony, może nawet chciałam sprawdzić co można tam znaleźć ciekawego, ale mi przeszło. Tematyka strony się zmieniła? Z każdą kolejną informacją okazywało się, że to nie jest to o co mi chodzi? Jasne, że nie. Po prostu z każdą kolejną informacją rósł mój poziom irytacji. A irytacja bardzo łatwo przekształca się w niechęć. Tak więc zmotywowana do rozwijania się zostałam idealnie, książkowo wręcz. I dziękuję, postoję. (A obrazek, znaleziony w odmętach internetu, oddaje mój stan umysłu z tamtego wieczoru wręcz idealnie.)


Podobnie rzecz się ma z przypomnieniami wszelkiego rodzaju. „Nie możesz wreszcie zrobić tego i tamtego?”, „Weź się za to i za tamto bo…”, „Ile mam ci powtarzać, żebyś wreszcie…”. Znasz to? Jasne, że tak, każdy to zna. I choćbyś chciał naprawdę, i choćbyś właśnie wyłączał komputer z myślą o zrobieniu tego, to i tak nikt w to nie uwierzy. Chyba właśnie to jest najbardziej demotywujące w całej sytuacji.

Nie chcę popadać w drugą skrajność – skoro powiedziałam, że zrobię, to znaczy, że zrobię, nie musisz mi przypominać co pół roku! Jeśli zawalam, to masz pełne prawo się wkurzać i mówić mi, co o tym myślisz. To jest jasne i w ogóle nie podlega dyskusji. Ale zrozum wreszcie, że skoro już mi coś powiedziałeś, to ja to przyjęłam, najpewniej zapisałam w kalendarzu, zaplanowałam kiedy i jak to zrobię. Jak to zrobienie wyegzekwować? W moim przypadku może nie jest to najprostsze, ale sam pomyśl – przyjemniej jest być zapytanym w pokojowy sposób, na kiedy przewidujesz dokończenie czegoś, czy być atakowanym, że wciąż jest niezrobione?

 Tak więc nadal nie ma nic bardziej demotywującego niż gadka motywująca. Jaki z tego wniosek? Banalny, nie motywuj. Albo przynajmniej motywuj w zdrowy sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz