Nic tak nie wkurza jak „dobra” gadka motywacyjna. Nie miałeś
tak nigdy? Już masz na coś ochotę, już chcesz to coś zrobić, właśnie się za to
zabierasz, aż tu nagle zjawia się ON – MOTYWATOR, koszmar introwertyka (i chyba
nie tylko)… Nagle cały zapał ulatuje, a na jego miejsce pojawia się niechęć,
najpierw do wspomnianego wyżej motywatora (połączona zwykle z ogromnym WTF?!),
a później do tego co już tak bardzo chciałeś zacząć robić. Przynajmniej u mnie
tak to działa. Niestety wiąże się z odkładaniem wszystkiego na wieczne
niezrobienie.
Zastanawiam się czasem skąd się to ludziom w ogóle bierze.
Co sobie myśli taki człowiek, który właśnie przekonuje mnie do spotkania z
dawno niewidzianymi znajomymi, do przeczytania tej super-najlepszej-jedynej-słusznej
książki o gościu, którego nazwiska nie jestem w stanie zapamiętać, co myśli
człowiek, który zachęca mnie do „zrobienia wreszcie czegoś dla siebie” etc.
Nie mówię tu o zwykłym poleceniu książki czy filmu, o
zaproponowaniu spotkania i przypomnieniu o nim na kilka dni przed. Te zachowania
są jak najbardziej w porządku i nie mam z nimi żadnego problemu. Ale wyobraź
sobie człowieka, który podczas dwóch czy trzech godzin w knajpie ze znajomymi,
jest w stanie 50 razy polecić ci jakiś portal internetowy. To już zakrawa na
obsesję albo przynajmniej problem ze sobą. I może nawet mnie zainteresował
tematyką tej strony, może nawet chciałam sprawdzić co można tam znaleźć
ciekawego, ale mi przeszło. Tematyka strony się zmieniła? Z każdą kolejną
informacją okazywało się, że to nie jest to o co mi chodzi? Jasne, że nie. Po
prostu z każdą kolejną informacją rósł mój poziom irytacji. A irytacja bardzo
łatwo przekształca się w niechęć. Tak więc zmotywowana do rozwijania się
zostałam idealnie, książkowo wręcz. I dziękuję, postoję. (A obrazek, znaleziony w odmętach internetu, oddaje mój stan umysłu z tamtego wieczoru wręcz idealnie.)
Nie chcę popadać w drugą skrajność – skoro powiedziałam, że zrobię, to znaczy, że zrobię, nie musisz mi
przypominać co pół roku! Jeśli zawalam, to masz pełne prawo się wkurzać i
mówić mi, co o tym myślisz. To jest jasne i w ogóle nie podlega dyskusji. Ale
zrozum wreszcie, że skoro już mi coś powiedziałeś, to ja to przyjęłam,
najpewniej zapisałam w kalendarzu, zaplanowałam kiedy i jak to zrobię. Jak to
zrobienie wyegzekwować? W moim przypadku może nie jest to najprostsze, ale sam
pomyśl – przyjemniej jest być zapytanym w pokojowy sposób, na kiedy
przewidujesz dokończenie czegoś, czy być atakowanym, że wciąż jest niezrobione?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz