Są takie rzeczy, na które zawsze czekam bardzo mocno i,
niestety, zwykle długo. Są też takie, na które raz czekam, a innym razem stają
się niemal obojętne. Nie mówiąc nawet o takich, które zawsze mam gdzieś. Cóż,
takie życie.
Jako dziecko umiałam czekać, nie musiałam otrzymywać efektów
swoich działań od razu, na już. Nawet cukierki umiałam odłożyć na później. Trochę
mi tego zostało. Pytanie tylko, co z tego i czemu właściwie o tym piszę?
Dzisiaj jest poniedziałek, w ubiegły czwartek wysłałam list.
Po prześledzeniu całej drogi, którą musiał odbyć doszłam do wniosku – już powinien
dotrzeć na miejsce! I tu pojawia się jakże nurtujące pytanie, czy dotarł? A
może coś pochrzaniłam w adresie? A może stał się jednym z tych listów widmo,
które do adresata dotrą za 30 lat zagubione w czeluściach Poczty Polskiej…? (Nie
pociesza mnie wcale wizja krótkiej zajawki na ten temat na końcu wieczornych
wiadomości i kilku ckliwych demotów.)
I tak jak mogę na większość rzeczy czekać w nieskończoność i
nawet mnie to szczególnie nie boli, tak czekać na listowną odpowiedź wprost
uwielbiam – przez pierwszy tydzień. Nie masz pojęcia jak bardzo można
zaangażować się w czekanie na coś. Codzienne sprawdzanie skrzynki na listy gdy
wychodzę na uczelnię, gdy wracam (bo a nuż listonosz był w ciągu dnia), gdy
wychodzę z psem na spacer (bo może przeoczyłam) albo gdy wracam po wieczorze w
barze z kolegami (bo w sumie nie wiadomo co, ale sprawdzić trzeba – BO TAK). Trochę
to zakrawa na paranoję.
Z drugiej strony nie zapytam przecież czy list już dotarł.
Pytasz dlaczego? Bo jeśli doszedł to jeszcze spoko, chociaż narzucam się wtedy
adresatowi a tego nie lubię. A jeżeli nie, są dwie możliwości – albo przyjdzie
za niedługi czas, albo nie przyjdzie wcale. Zapytać o to, czy już jest, w
pierwszym przypadku jest absolutnym zniszczeniem tej drugiej osobie jej czasu
oczekiwania, albo co gorsza zniszczeniem niespodzianki. Nie każdy przecież
spodziewa się w skrzynce na listy czegoś innego niż ulotek, rachunków i spamu
wyborczego. Druga sytuacja jest bardziej problematyczna. Gdy oczekiwanie na
odpowiedź niebezpiecznie się przedłuża, można dojść do wniosku, że list
zaginął. Wtedy wypada napisać kolejny. Ale co w razie zwykłego opóźnienia albo
zapomnienia przez drugą osobę o liście? Kolejna niezręczna sytuacja, a ich
staram się unikać.
Cóż więc robić czekając? No to już zależy od osobistych
preferencji. Ja wybieram dzisiaj naukę (bo trzeba) i trochę pracy (bo za coś te
listy trzeba wysyłać). A później, gdy już nie będę mogła usiedzieć w miejscu i
całą siłą woli będę powstrzymywać się przed napisaniem wiadomości na twarzoksiążce,
siądę do tego co lubię – napiszę kolejny list do następnej osoby z mojej „listy
listów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz