Żyjemy
w świecie, który daje dość jasny przekaz – musisz umieć, rozumieć, wiedzieć.
Najlepiej wszystko, ale znów nie nachalnie, żeby nie wyjść na jakiegoś
zarozumialca.
Przy
czym jeśli już chodzi o Ciebie, o Twoje życie, przyszłość i związek – musisz
wiedzieć wszystko. Jak pomóc zapłakanej koleżance, którą rzucił facet, co
zrobić żeby po nieprzespanych trzech nocach pod rząd wyglądać pięknie i rześko,
no i jak radzić sobie ze stresem w pracy czy na uczelni, nie mówiąc nawet o
wiecznym uśmiechu na twarzy (jakkolwiek sztuczny by nie był).
Sama wpędzasz się
w to myślenie i ja też to niestety robię. Odnoszę wrażenie, że robi tak
większość z nas. Chcemy być silne, grać idealne i ociekać zajebistością.
No
spoko, ale…
Ale
życie nie jest tym „żyli długo i szczęśliwie” jak w bajce. Tu w pewnym momencie
chce się powiedzieć, że dziękuję i wysiadam. A świat, kolokwialnie mówiąc, ma
nasze wysiadanie w dupie.
I
z jednej strony to zrozumiałe. No bo co innych obchodzi, że ja mam jakąś małą
czy dużą osobistą katastrofę? A z drugiej wcale nie trzeba być idealnym. Tak
jak masz prawo wyjść wieczorem do kina, tak samo masz prawo nigdzie nie
wychodzić, odpalić durny serial, zjeść tabliczkę czekolady i najnormalniej w
świecie „nie wiedzieć co dalej”.
Dlaczego
to piszę? Bo coraz więcej osób, które spotykam, z którymi rozmawiam, w momencie
gdy wychodzi, że mają jakiś problem, panicznie boi się przyznać do tego, że nie
wiedzą i nie rozumieją. Co mogę odpowiedzieć? - No i co z tego, że nie wiesz? Nie musisz.
I
nie, ludzie (przynajmniej ci normalni) nie odwrócą się od Ciebie bo masz
problemy, a mogą pomóc. Choćby przynieść tę czekoladę.
I
na koniec, według mnie genialna, Małgorzata Halber:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz